O tym jak śmiać się pomimo :)

I tak oto dnia siódmego miesiąca lutego znalazłam się po raz trzeci w tym roku w szpitalu. Po raz trzeci została dla mnie przewidziana opcja z narkozą. Bardzo chętnie!
Jeśli ktoś z Was kiedykolwiek był usypiany wie, jakie to przyjemne.. yyyy.. Czy nie..? Dla mnie niesamowicie. Ten moment odpływania.. 🙂

Szpital – może dla niektórych brzmi strasznie – dla mnie – trochę stresu, stracone pieniądze i chwila odpoczynku w środku tygodnia z czasem na napisanie postu. Odczuwam coraz większą radość z pisania i zarazem coraz bardziej brakuje mi na to czasu. Od dziecka miałam potrzebę wylewania słów na „papier”. Mój pierwszy pamiętnik powstał w 1998 roku, a na jego kartkach były teksty w stylu „Dziś był bardzo fajny dzień. Pojechaliśmy z tatusiem kupić produkty do naszego nowego domu” 😉 (jako, że zaczynaliśmy wtedy budowę domku na wsi). I tak powstały tomy pamiętników, z których z pewnością powstałby mój psychologiczny portret, którego to raczej analizy bym się obawiała.. 😉

Uwierzycie, że w tamtym roku tłusty czwartek też spędziłam w szpitalu..?
Leżałam sobie jak leżę (z tym, że w innym warszawskim szpitalu), otworzyłam oczy i zobaczyłam siostrę, brata i faworki mojej mamy! Wstyd się przyznać, ale.. faworki ucieszyły mnie najmocniej.
Taka to wspaniała istota upiekła najcieńsze na świecie i najpyszniejsze zarazem faworki i wysłała dzieci swe, a braci moich z nimi smacznymi <3 Rozkoszy nie było końca.
Takie pobyty zaliczam do mega udanych. Bo ogólnie to bardzo prosto mnie zadowolić – wystarczy mi dać trochę dobrego jedzenia. Przekupić mnie tym można, kupić i sprzedać. Mój mąż śmieje się, że kiedy jestem zła, to znaczy, że albo mam tzw przedszpitalny PMS, albo jestem głodna. Wtedy mówi „chodź Kochanie, trzeba Cie nakarmić, to już pora”.

..A kiedy szpitalne pobyty nie są udane?
Kiedy mam kiepskie towarzystwo na łóżkach obok (O! To chyba dziś).
Opiszę Wam pokrótce jak to wygląda:
Ja – niespełna 28 letnia dziewczyna, w legginsach, trampkach sportowej koszulce. Mąż obok na krześle. Włączamy kompa, wybieramy kierunek wakacji. Śmiejemy się, jesteśmy podekscytowani i szczęśliwi. Świat wkoło nie istnieje; zaliczamy dzień do udanych, bo świetnie się razem bawimy i wreszcie mamy czas dla siebie – tak paradoksalnie w szpitalu..

Wracając.

Pani numer jeden: leżąca 75-latka, acz nie z konieczności.
„Pająki chodzą po ścianach, robaki na suficie”- mówi w eter. Pierwsze wrażenie zrobiła, nie da się ukryć.
Akceptuję to. Przechodzi po sali kontynuując rozmowę (ze sobą) „kobieto, kobieto Ty odpocznij, nie przemęczaj się”.
Okej.

Pani numer dwa: lat podobna ilość co powyższa; sonda w nosie. Przypominam sobie jakie to kiepskie uczucie i szczerze współczuję, ale w obecnej sytuacji (może zabrzmi to niegrzecznie) dobrze, że przynajmniej ona nie może mówić przez tę rurkę.
Bo…

Pani numer trzy: to laska (73 rok życia) niczym z horrorów. Siedzi na łóżku. Śmieje się tak strasznie, że zaczynam się zastanawiać, czy śmiech to zdrowie (moje na pewno nie). I – niestety – leży (właściwie siedzi) CENTRALNIE naprzeciwko mnie. Prócz śmiania się do siebie czyta na głos gazetę komentując artykuł.
Wchodzi pielęgniarka (17:43)
„Pani wyłączy to światło – razi mnie prosto w oczy”- mówi pani z naprzeciwka.
„No dobrze, ale jest dopiero osiemnasta! Czy wszystkie panie w pokoju się zgadzają?”- pyta pielęniarka.
„Tak, ja chcę spać, żarówa prosto w oczy mi świeci!”- Odpowiada za wszystkich, zanim zdążyłam zmarszczyć brwi.
Odzywam się zatem poirytowana:
„Ale proszę pani, jest bardzo wcześnie, jest nas 4 na sali”.
A ona ze złością tonem psychopatki:
„Tak tak tak tak !!!!”. I coś tam dalej..
Cokolwiek miało to znaczyć brzmiało przekonywująco.

Gdyby nie było przy tym Łukasza z pewnością nie zrobiłabym wdechu i wydechu, nie zapaliłabym światełka nad łóżkiem i odpuściła tematu.
Pomyślałam sobie, że i tak mam opcję rewanżu, więc nie będę się kłócić. Rewanżem jest muzyka, którą właśnie włączyłam (oczywiście słuchawki założone na uszy). Do ciszy nocnej 2h. Dłużej nie dam rady słuchać tak głośno. To jest opcja „lepszy człowiek”, bo kiedyś wytoczyłabym pewnie ciężkie działa i gdyby zaszła taka konieczność stanęłabym na straży światła przy włączniku blokując możliwość manipulacji 😉

..I zaczynam od:
Łąki łan „Jammin’” następnie „Gente”.. i inne energetyczne kawałki, trochę Bisza, trochę Meli, nieco Zaz. Stała playlista szpitalna. Włączam notatnik, piszę poruszając w rytm muzyki głową.. To moment, w którym zapominam, że 24h bez jedzenia to ciężki temat..

Wiecie, że co 3 sekundy na świecie rodzi się człowiek..? 🙂

 

  •  
  •  
  •  
  •  
  •  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.