PRZEJDŹ DO NAJNOWSZYCH WPISÓW

“Któż jednak powie, że za tymi chmurami nie ma słońca?”

Wszystko, czego się boimy przestaje być straszne w momencie oswojenia.
Myślisz o czymś, co wydaje Ci się tak straszne i tak dalekie, po czym zbliżając się, widzisz, że przeskoczysz. Bo musisz. Chcesz. I Wiesz, że możesz!

Czy kiedyś bym pomyślała, że tyle w życiu dam radę przejść..?
Czy dałabym radę bez tych ludzi, których mam szczęście mieć obok..?
Czy Mama pomyślałaby, że codzień będzie wozić córce do szpitala pełen zestaw cateringowy przystosowany do jej potrzeb..?
Czy Siostra pomyślałaby, że przepłacze kolejne noce z bezsilności..?
Czy Mąż pomyślałby, że będzie warował przy łóżku swojej żony 13h..?
Czy nasze relacje byłyby tak bliskie, gdyby nie kolejny Wielki Egzamin..?
Czy wiedziałabym jak odróżnić Prawdziwych Przyjaciół od zwykłych znajomych..?
Przecież wszystko jest po coś.. takie błahe słowa, a tak prawdziwe. Krzysztof Ziemiec w swojej książce o tym tytule doskonale wyjaśnia ich sens.

Paraliżujący strach przed czymś co mam już za sobą, kolejny etap reperacji za mną. Przybliżam się małymi krokami do celu. Na dzień dzisiejszy- wyzdrowieć. Zaufać mężowi, że nie ma innej opcji niż “będzie dobrze”, lekarzom, że wiedzą co robią i w końcu przede wszystkim Bogu. Kiedyś myślałam, że wszystkie te moje przypadłości i choroby to karma, która zrobi co swoje i pójdzie dalej. Teraz wiem, że zostałam wybrana jako ten siłacz, który da radę dźwignąć to, co dostanie. Ile by nie dostał. Bo skoro zostałam wybrana, to znaczy, że chyba mam w sobie Tę Moc.

Jak kulturysta, który dostaje nowy plan od trenera i wie, że aby uzyskać progres musi go wykonać. Jak student medycyny, który dostaje materiał do nauki i aby zdać musi się nauczyć. Jak matka, która wie, że musi przeć mimo bólu, aby zobaczyć swoje maleństwo.
Jak sprinter zdający sobie sprawę, że setne sekundy mogą stanowić o porażce lub wygranej.
Kulturysta w walce o mistrzostwo nie powie “nie dam rady”. Ambitny student, który chce być lekarzem nie pomyśli “mam to gdzieś, może zdam bez nauki”. Rodząca matka nie przestanie przeć, dlatego, że boli.
Sprinter nie stwierdzi, że przy mecie da krótszy krok, bo mięśnie odmawiają posłuszeństwa, a serce łomocze jak szalone..

Może to znak “napisz w końcu tę książkę i podziel się dokładnie tym co udało Ci się pokonać”, a może “bądź jeszcze bardziej pokorna”, lub “znajdź sposób, by pomagać takim jak Ty, nie mającym wokół siebie tyle wsparcia, bądź wewnętrznej siły”?
A może wszystko naraz..
W końcu lekarz nie mówi każdemu pacjentowi, że nie wie jak daje radę “normalnie” funkcjonować przy podaży dwóch najsilniejszych sterdydów, 3 antybiotyków, 2 immunosupresantów podawanych trzy razy dziennie plus garści leków i tego co teraz.. Takie rzeczy się przecież nie dzieją..
Ale przecież właśnie się dzieją..

Tak sobie myślę leżąc w półmetrowymi kablami w żyle podobojczykowej przyszytych do mojej skóry czterema szwami..

Coach- słuchać, czy nie słuchać?

Oczywiście nie myślę, że pozjadałam wszystkie rozumy, że jestem najmądrzejsza i nie mam już czego się uczyć.. ale!
Przeczytałam w swoim życiu mnóstwo książek.
Briana Tracy ego, Maxwella, Grzesiaka i innych kołczów.
Bywałam na naprawdę wielu szkoleniach, wykładach. Poznałam ich osobiście. Oczywiście- serdecznie im gratuluje i jestem pod wrażeniem. Podziwiam i szanuję.

Ale.. Wiesz jak to jest kiedy ktoś Ci mówi o takim pysznym ciastku, lekko kwaśnym, nieco chrupiącym, które jest najlepsze na świecie, a okazuje się, że to szarlotka, którą jesz co tydzień u mamy..?
No to trochę tak było ze mną.

O potędze podświadomości tata mówił mi od dziecka. Gdy coś mnie bolało kazał wyobrażać sobie, że tak nie jest. Mówił o rzeczach, które sprawdzają się, gdy odpowiednio je zwizualizujesz. Nie zawsze tę wiedzę wykorzystywałam w dobrym aspekcie.
Np zawsze bałam się kilku rzeczy: raka, bycia zdradzoną i skrzywdzenia kogoś.
Oczywiście im mocniej o tym myślisz, tym mocniej zaczyna to kiełkować w Twojej głowie. A Twoja podświadomość nie odróżnia złej intencji od dobrej, więc myśli sobie “okej, skoro ona wciąż o tym myśli to znaczy: wykonaj”. Tak też się stało. Odhaczone.
Wykorzystywałam podświadomość też do dobrych rzeczy.
“Niech pojawią się na teście pytania z tego działu” (załatwione!) lub “muszę mieć kasę na tę sukienkę” (ooo! Super, wybrali mnie na hostessę, starczy na ciuszek) albo “chciałabym mieć braciszka” ?
To ostatnie życzenie to naprawdę ciekawa historia. Wyobraź sobie, że tak bardzo chciałyśmy z siostrą mieć brata, że stworzyłyśmy ołtarzyk z bobaskami i codzień przed snem modliłyśmy się o bejbika. I tak też w wieku 12 lat zostałam siostrą brata ???(Ale jakiegoż brata! Takiego, co to wygrywa historyczne i geograficzne konkursy i na arenie wojewódzkiej zgarnia wszystko co się da otrzymując możliwość wyboru dowolnego liceum!??)

Tak więc kiedy przeczytałam swoją pierwszą książkę o podświadomości i motywacji pomyślałam “yyyyyy… No przecież ja to wiem”.
I tak kolejne te najbardziej znane “Sekret” “Potęga podświadomości” “Obudź w sobie olbrzyma” “Potęga pewności siebie” “Zmień myślenie, a zmienisz życie” Pocałuj tę żabę” itd utwierdziły mnie w przekonaniu, że każdy z autorów pisze o tym samym – w inny sposób, ale o tym samym.

Jeśli zaczynają powstawać programy kabaretowe i stand up owe o kołczach tzn, że rynek jest już nieco przesycony.
Choć rozwój osobisty to wciąż dobry biznes, to według mnie niewiele osób nadaje się by być motywatorem. A jeszcze mniej ludzi staje się dzięki nim zmotywowanym.

Cały ten kołczing może też wyrządzić sporo krzywdy.
Ja np jeszcze do niedawna byłam łowcą. Miałam sto tysięcy myśli na minutę (teraz 99tys ;)), milion pomysłów na siebie, na biznes, na świat.
Cele, marzenia, pogoń. Kto więcej, kto lepiej, kto szybciej. Więcej książek, więcej szkoleń, więcej klientów, więcej pieniędzy, więcej podróży, więcej spotkań, więcej znajomych, więcej, więcej, więcej…
I dzień za dniem przeświadczenie, że to i tak za mało, za wolno, zbyt leniwie.
I wzmagający stres, nie ten odczuwany, ale ten w środku, niszczący. Ta sama adrenalina, która dodaje mocy, za chwilę staje się trucizną dla organizmu. Ta sama wielka miłość dająca siłę, może stać się toksyczną, paraliżującą. Te duże pieniądze dające teraz radość mogą stać się czymś, co oddala od siebie ludzi.
Rzeczy dobre tylko w odpowiedniej dawce i proporcjach. A łatwo się zagubić. Łatwo stracić głowę. Kiedy wkoło wszyscy dokądś biegną.
Kiedy pani na szkoleniu mówi “10lat pracowałam ciężko po 18h, żeby teraz móc pojechć do Japonii, kupić mieszkanie i zatrudniać 30 pracowników.” Myślę sobie, proszę pani, mnie za 10lat to może już nie być.
Osobiście wolę w grudniu pojechać do Tajlandii, wydając dużą część swoich oszczędności, bo może za rok spadnie na mnie samobójca, albo, albo. 

Tak więc ten kołowrotek, w którym byłam, zdrowie, które przez to straciłam, przerost ambicji, który dużo zabił sprawił, że jestem tu gdzie jestem, robię co robię i jestem szczęśliwa. Tak naprawdę Szczęśliwa.
I jeśli ktoś Ci mówi, że COŚ MUSISZ, aby być w pełni szczęśliwym – to mu nie wierz. Nic nie musisz.. szczęście nie mierzy się zerami na koncie, ilością dyplomów czy certyfikatów.
Czasem większą radość daje głupia przejażdżka po mieście, wejście na dach budynku, posłuchanie grajka na ulicy, dotknięcie zimnej wody w morzu, smak białej bułki z pasztetem, dotyk, na który czekasz…

Pierwsza randka, a może tylko spotkanie cd 2

„Już jestem niedaleko Uv”- piszę.
„Poczekaj, wyjdę po Ciebie”- w odpowiedzi od niego wywołuje uśmiech na mojej twarzy.
Zestresowana. Podekscytowana. Niepewna. Nieśmiała. Jak nigdy 😉 Jak wypadnę. Przed nim. Przed jego znajomymi.
Wchodzimy. Zabiera mój płaszczyk, zawiesza w szatni. Plus dla niego. Jesteśmy na górze. Przedstawia mnie.
„To jest Marta. Mówiłem Wam, że do nas dołączy”. Od razu zaznaczył mocno, że jestem „z nim” zabierając mnie do baru.
„Czego się napijesz?”- zapytał lekko już wstawiony.
Biała koszula, granatowe spodnie. Elegancko i z klasą. Chociaż na tamten moment pomyślałam, że zbyt. A może ja zbyt dziadowsko..? Tak czy inaczej przyjechałam autem, więc stanowczo odpowiadam „wodę z cytryną”- czyli mój standardowy zestaw imprezowy.
A może red bull..? W każdym razie na alkohol nie dałam (mu) się namówić.
Zaczynam rozmawiać z Kasią. Przyjaciółką Łukasza. Lubię poznawać nowych ludzi. Szczególnie, gdy są otwarci i rozmowni. Kasia jest.
Przyjęła mnie jak swoją. Kolejni znajomi. Wszyscy uśmiechnięci, pozytywni. Pijani 🙂
Kasia zaczyna: „Marta, ale to niegrzeczne, że tylko Ty nie pijesz. Jesteś wśród nowych ludzi. Nie wypada nie pić” – troszkę mi wjechała na „ambicję”.
Myślę sobie – auto może będzie odpowiednim argumentem..?
Nie udało się.
„Dziewczyno, od czego są taksówki?! Nie przyjmuję odmowy”- odpowiada kontrargumentem Kaśka.
Szybka kalkulacja – wypiję, pobawię się, odjadę taxą; przecież jestem dorosła. Wolna. Mieszkam sama.
Może trochę wyluzuję. Bo wiecie jak to jest, gdy jesteś jedynym trzeźwym wśród pijących..? Patrzysz i myślisz, że sobie żartują; potem jednak zauważasz, że to zachowanie jest na serio 😉 I myślisz „o boże”. I czekasz, aż wyjdziesz. Ty, nie oni.
Dobra jedziemy z tym. Zamawiam drinka. Piję. Tańczymy. Łukasz porywa mnie do tańca. Nieśmiały uśmiech. Mój. Jego śmiały. Mój za kilka drinków pewnie też będzie odważniejszy. Podobnie jak taniec. Na ten moment nie pozwalam mu się zbliżyć i zaburzyć mojej strefy komfortu. Kokietuję uśmiechem, spojrzeniem 🙂 Doskonale wiem jak to się robi. No i już jest mój. Od teraz zależy ode mnie już wszystko 😉
W moich oczach „tak łatwo ci nie pójdzie” na zmianę z „zaszalejmy”.. 😀
Postanawiamy przenieść się do Maski. Pomaga założyć płaszcz. Docieramy na miejsce. W Masce zamawiamy na zmianę szoty i drinki.
„Czego chciałabyś się napic?”- pyta.
„Zaskocz mnie” – nie zaskoczył, ale do dziś martini ze sprite’m to mój ulubiony drink 😉
Tańczymy. Wciąż uciekam. Goni mnie. Bawię się tym. Bo lubię. Bo umiem.. 🙂 Myśli, że mnie upije, więc zaprasza do baru nazbyt często. Zgadzam się, bo myślę coraz luźniej i coraz mocniej w kategoriach „jestem dorosła ble ble ble”.
Tańczymy w kółku z JUŻ Naszymi znajomymi.. powłóczyste spojrzenia, seksowne ruchy.. jest ciepło 🙂 coraz cieplej 🙂 gorąco 🙂 ….choć na zewnątrz zimno jak diabli….

O tym jak śmiać się pomimo :)

I tak oto dnia siódmego miesiąca lutego znalazłam się po raz trzeci w tym roku w szpitalu. Po raz trzeci została dla mnie przewidziana opcja z narkozą. Bardzo chętnie!
Jeśli ktoś z Was kiedykolwiek był usypiany wie, jakie to przyjemne.. yyyy.. Czy nie..? Dla mnie niesamowicie. Ten moment odpływania.. 🙂

Szpital – może dla niektórych brzmi strasznie – dla mnie – trochę stresu, stracone pieniądze i chwila odpoczynku w środku tygodnia z czasem na napisanie postu. Odczuwam coraz większą radość z pisania i zarazem coraz bardziej brakuje mi na to czasu. Od dziecka miałam potrzebę wylewania słów na „papier”. Mój pierwszy pamiętnik powstał w 1998 roku, a na jego kartkach były teksty w stylu „Dziś był bardzo fajny dzień. Pojechaliśmy z tatusiem kupić produkty do naszego nowego domu” 😉 (jako, że zaczynaliśmy wtedy budowę domku na wsi). I tak powstały tomy pamiętników, z których z pewnością powstałby mój psychologiczny portret, którego to raczej analizy bym się obawiała.. 😉

Uwierzycie, że w tamtym roku tłusty czwartek też spędziłam w szpitalu..?
Leżałam sobie jak leżę (z tym, że w innym warszawskim szpitalu), otworzyłam oczy i zobaczyłam siostrę, brata i faworki mojej mamy! Wstyd się przyznać, ale.. faworki ucieszyły mnie najmocniej.
Taka to wspaniała istota upiekła najcieńsze na świecie i najpyszniejsze zarazem faworki i wysłała dzieci swe, a braci moich z nimi smacznymi <3 Rozkoszy nie było końca.
Takie pobyty zaliczam do mega udanych. Bo ogólnie to bardzo prosto mnie zadowolić – wystarczy mi dać trochę dobrego jedzenia. Przekupić mnie tym można, kupić i sprzedać. Mój mąż śmieje się, że kiedy jestem zła, to znaczy, że albo mam tzw przedszpitalny PMS, albo jestem głodna. Wtedy mówi „chodź Kochanie, trzeba Cie nakarmić, to już pora”.

..A kiedy szpitalne pobyty nie są udane?
Kiedy mam kiepskie towarzystwo na łóżkach obok (O! To chyba dziś).
Opiszę Wam pokrótce jak to wygląda:
Ja – niespełna 28 letnia dziewczyna, w legginsach, trampkach sportowej koszulce. Mąż obok na krześle. Włączamy kompa, wybieramy kierunek wakacji. Śmiejemy się, jesteśmy podekscytowani i szczęśliwi. Świat wkoło nie istnieje; zaliczamy dzień do udanych, bo świetnie się razem bawimy i wreszcie mamy czas dla siebie – tak paradoksalnie w szpitalu..

Wracając.

Pani numer jeden: leżąca 75-latka, acz nie z konieczności.
„Pająki chodzą po ścianach, robaki na suficie”- mówi w eter. Pierwsze wrażenie zrobiła, nie da się ukryć.
Akceptuję to. Przechodzi po sali kontynuując rozmowę (ze sobą) „kobieto, kobieto Ty odpocznij, nie przemęczaj się”.
Okej.

Pani numer dwa: lat podobna ilość co powyższa; sonda w nosie. Przypominam sobie jakie to kiepskie uczucie i szczerze współczuję, ale w obecnej sytuacji (może zabrzmi to niegrzecznie) dobrze, że przynajmniej ona nie może mówić przez tę rurkę.
Bo…

Pani numer trzy: to laska (73 rok życia) niczym z horrorów. Siedzi na łóżku. Śmieje się tak strasznie, że zaczynam się zastanawiać, czy śmiech to zdrowie (moje na pewno nie). I – niestety – leży (właściwie siedzi) CENTRALNIE naprzeciwko mnie. Prócz śmiania się do siebie czyta na głos gazetę komentując artykuł.
Wchodzi pielęgniarka (17:43)
„Pani wyłączy to światło – razi mnie prosto w oczy”- mówi pani z naprzeciwka.
„No dobrze, ale jest dopiero osiemnasta! Czy wszystkie panie w pokoju się zgadzają?”- pyta pielęniarka.
„Tak, ja chcę spać, żarówa prosto w oczy mi świeci!”- Odpowiada za wszystkich, zanim zdążyłam zmarszczyć brwi.
Odzywam się zatem poirytowana:
„Ale proszę pani, jest bardzo wcześnie, jest nas 4 na sali”.
A ona ze złością tonem psychopatki:
„Tak tak tak tak !!!!”. I coś tam dalej..
Cokolwiek miało to znaczyć brzmiało przekonywująco.

Gdyby nie było przy tym Łukasza z pewnością nie zrobiłabym wdechu i wydechu, nie zapaliłabym światełka nad łóżkiem i odpuściła tematu.
Pomyślałam sobie, że i tak mam opcję rewanżu, więc nie będę się kłócić. Rewanżem jest muzyka, którą właśnie włączyłam (oczywiście słuchawki założone na uszy). Do ciszy nocnej 2h. Dłużej nie dam rady słuchać tak głośno. To jest opcja „lepszy człowiek”, bo kiedyś wytoczyłabym pewnie ciężkie działa i gdyby zaszła taka konieczność stanęłabym na straży światła przy włączniku blokując możliwość manipulacji 😉

..I zaczynam od:
Łąki łan „Jammin’” następnie „Gente”.. i inne energetyczne kawałki, trochę Bisza, trochę Meli, nieco Zaz. Stała playlista szpitalna. Włączam notatnik, piszę poruszając w rytm muzyki głową.. To moment, w którym zapominam, że 24h bez jedzenia to ciężki temat..

Wiecie, że co 3 sekundy na świecie rodzi się człowiek..? 🙂

 

O pewności siebie cd

Niedzielne popołudnie. Inne niż zwykle. Ale także fajne; bo to, czy coś jest “fajne ” czy nie, zależy tylko od tego, jak Ty na to spojrzysz. Bo rzeczy się dzieją, a Ty je odbierasz. I właśnie w zależności od tego jak Ty je odbierasz, takimi one są. A to jakimi one się stają, zależy od Twojej pewności siebie. Bo możesz usłyszeć, że “wszystkie dziewczyny, które znam są tak mało dojrzałe” i doczepić się do “wszystkie dziewczyny, które znam”, bądź zwrócić uwagę na to, że on właśnie powiedział Ci komplement stwierdzając, że jesteś ponad nimi wszystkimi ze swoją dojrzałością 🙂 No więc siedząc na mojej sofie w niedzielę tuż po niedzielnym obiedzie u teściów; tak jak lubię z kompem i dużym kubkiem picia, drukuję dla Was (a może dla siebie..?) ten tekst. Taka niedziela nie zdarza się często – kiedy siedzę sama w mieszkaniu, a mój mąż trenuje (się:)). Tak się przyzwyczaiłam do tego, że wszystko robimy razem, że jest mi dziwnie samej, aczkolwiek też fajnie – mogę napisać to, co mam do napisania bez wyrzutów sumienia, że nie spędzam czasu z Nim. Chociaż nierzadko ja pracuję na swoim kompie (diety, posty, wpisy), a on na swoim, opiekując się naszymi Bitcoinami 😉 i wtedy też jest okej! I żadne nie ma pretensji o to, że drugie ma dodatkową pracę do wykonania..

ALE! Wracając do meritum – co zrobić, aby tę pewność siebie w sobie wykształcić, bądź podnieść..? Czytajcie uważnie! Piszę to ja, która wszystkie błędy tego świata popełniła 😉 I te 5 punktów stworzyła, bo to działa!!

1. NAJGORSZĄ rzeczą jaka może być to porównywanie się z kimś. Z kimkolwiek. Z kolegą z dzieciństwa, z byłym, z tatą, z dziewczyną swojego byłego, ze współpracownikiem… Nigdy przenigdy tego nie rób. To najprostszy sposób, by NIE osiągnąć tego, co chcesz! Każde z Was jest INNE! I to właśnie cudownie oddziela jego od Ciebie. Pomyśl tylko – on ma super klatę i gęste włosy, a Ty masz piękny uśmiech i ładny tyłek. Kto wygrywa? Ona ma duży biust i wielkie oczy, a Ty zgrabne nogi i płaski brzuch. Kto jest lepszy? On zarabia 7k miesięcznie, ale musi utrzymać swoja mamę, a Ty zarabiasz 3, ale masz własne mieszkanie i tylko siebie na utrzymaniu. Ona ma superpowodzenie u facetów i najdroższe kosmetyki, a Ty masz wspaniałego męża i mądrą córeczkę, kto ma lepiej? Wiecie kto? Ten, kto docenia to, co ma! Bo skupianie się na tym, czego nie mamy, odbiera nam radość z tego, co posiadamy. Przestać obserwować, zazdrościć i skupiać się na innych. Przecież każdy z nas pokazuje tylko to, co piękne i doskonałe. Nikt na instagram nie wrzuca dziury w ścianie po kłótni, czy oblanego egzaminu. Nikt nie dodaje zdjęć z pryszczem na środku czoła i cellulitem na udzie. Każdy przedstawia swoje życie w jak najlepszym świetle. Znasz i wiesz tylko to, co pokażą Ci inni. Ale Ty także pokazujesz tylko to, co chcesz, aby było widziane.. 

2. ZAAKCETUJ SIEBIE. I nie mowa tutaj oczywiście o tym, że masz zaakceptować swoje 95 kilo, męczliwość przy wchodzeniu na 2-gie piętro, czy nieświeży oddech. Ależ oczywiście, że nie. Są pewne rzeczy, których nie zmienisz (np koślawe, czy szpotawe nogi, krótkie nogi, małe oczy itd) bądź, które zmienić jest drogo lub niebezpiecznie (krzywy nos, małe usta, małe piersi, wystającą żuchwę..). Więc opanuj się i przestań się skupiać na tym, co w Tobie niedoskonałe. Przecież nikt nie jest idealny, nawet Miss World ma kompleksy. I Bill Gates też. Spotyka się dwoje niedoskonałych po to, aby stworzyć coś doskonałego, co jest poza tym, co widoczne! Kiedyś jechałam bla bla carem. Dawno temu. Siedział obok dość przystojny chłopak i jego bardzo nieatrakcyjna dziewczyna. Myślicie, że choćby spojrzał w moją stronę? Był tak zafascynowany nią, że świata nie widział wkoło. NIEWAŻNE jak fajna laska siedziałaby obok, on nie spuściłby z niej wzroku. Wtedy sobie pomyślałam, że ta dziewczyna musi być bardzo mądra i wartościowa (no jakoś nadrabiać;)).. I, że wygląd tak naprawdę ma drugorzędne znaczenie. Zauważcie, że bardzo często faceci na swoje żony wybierają nie te seksbomby, a dziewczyny spokojne, ogarnięte i mądre. Kiedy facet na imprezie podchodzi do najlepszej laski, wiadomo, że nie szuka żony. Nie oszukujmy się. Pierwotny instynkt mówi im, że te mniej atrakcyjne, z większym ilorazem inteligencji będą lepszymi kandydatkami na matki ich dzieci. Są oczywiście wyjątki – niektórzy szczęściarze mają mądre, ogarnięte i do tego sexbombowe żony – np mój mąż. HAHA;)

3. DBAJ O SIEBIE. Nic nie podnosi bardziej wartości jak miła aparycja. I nie wmówicie mi, że jest inaczej. Rozległe badania wskazują, że atrakcyjni ludzie częściej zajmują wysokie stanowiska, zarabiają więcej pieniędzy, są bardziej lubiani. Dzieci wolą ładne ciocie, kobiety wolą przystojnych barmanów 😉 To dlatego, że od dziecka wmawiano nam, że brzydki to zły. W bajkach każda czarownica jest szpetna, źli ludzie po prostu brzydcy. Co przeszkadza najbardziej ludziom? Co ich blokuje? Z mojego doświadczenia wynika, że wskaźnik masy ciała. Redukcja wagi ze zmianą proporcji ciała zmienia życie nie do poznania. Na przykładzie moich podopiecznych, bez podawania imion wymienię ich sukcesy po osiągnięciu celu (spadek masy ciała, wykształtowanie sylwetki, inny sposób poruszania się, ubierania…): awans w pracy, odejście z patologicznego związku, zajście w ciążę, znalezienie partnera/partnerki, zmiana pracy na lepszą, zawarcie nowych przyjaźni, otwarcie własnej działaności.. Jest tego całkiem sporo, prawda..? Większość z nich się dubluje. Bo im bardziej atrakcyjni jesteśmy, tym mocniej nasza pewność siebie szybuje w górę. Oczywiście nie namawiam nikogo, aby swój wygląd traktował jak coś, od czego zależy całe jego życie. Absolutnie. To JEDEN z punktów ku drodze do pewnego siebie Ciebie. Zauważyliście, że pewni siebie ludzie nie wstydzą się prosić? Chcieć więcej, żądać, pytać, wymagać? To dlatego, że mają świadomość tego, ile znaczą. Zauważyliście, że ludzie niepewni siebie nie chwalą innych? Nie pomagają, nie doceniają piękna w drugich? Człowiek szczęśliwy i pewny siebie jest radosny, jest spokojny, jest życzliwy. Nie zazdrości, docenia, życzy dobrze.

4. POZNAWAJ NOWYCH LUDZI. To fascynujące ile możemy dowiedzieć się o sobie poznając nowych ludzi. Starzy znajomi są z Tobą, bo.. zawsze byli. Nowych zdobywasz dzięki temu jaka/i jesteś teraz. Masz więc czystą kartę. Nowi znajomi powiedzą za co Cię cenią, co w Tobie lubią. Możesz to wykorzystać stając się lepszym. Często nie wiemy, co ludziom się w nas podoba. A warto o to pytać, bo często odpowiedź może nas zaskoczyć. Może nie wiedziałeś o tym, że dajesz ludziom energię do działania, albo, że dzięki Tobie ktoś odważył się coś zrobić. Może cenią w Tobie to, że nie martwisz się na zapas, albo, że jesteś inspiracją do działania. Każdy taki komplement podnosi Twoją samoocenę – pytaj więc. Pamiętam, jak w gimnazjum zapytałam o to koleżankę. Wiecie, co mi odpowiedziała? Że podziwia to, ile mam kolczyków; codziennie chodzę w innych. Najpierw się roześmiałam, a potem poszłam do sklepu kupić kolejnych kilka par;) I tak właśnie działa nasza mentalność – kiedy usłyszymy na swój temat komplement, pobudza nas to do działania. Chcemy być jeszcze lepsi w tej dziedzinie. “Piękny zapach” usłyszany od faceta sprawi, że następnym razem wypsikamy nawet kostki, a “świetnie gotujesz”, że następnym razem on zrobi dla Ciebie najbardziej wymyślne danie na świecie!

5. RÓB TO, CZEGO SIĘ WSTYDZISZ. Zdobądź odwagę na to, czego boisz. Zrób to, po prostu. Nowe rzeczy, nowe wyzwania sprawią, że poczujesz się fantastycznie. Zapisz się na studia, zacznij morsować. Zrób coś co wydaje Ci się, że do Ciebie nie pasuje; zaskocz otoczenie, zaskocz siebie. Zrób sobie tatuaż, opij się, wyjedź z miasta, pójdź sam do kina.. A’propos! Wiecie, że to jeden z prostszych sposobów na to, aby sprawdzić, czy masz wysoką samoocenę..? Jeśli nie czujesz się głupio idąc sam do kina, czy na imprezę dajesz informację światu, że czujesz się dobrze sam ze sobą, że nie potrzebujesz towarzystwa, aby dobrze się bawić. Bywaliście czasem w kinie sami? Ja wiele razy. Raz tylko – pierwszy – czułam się głupio i miałam wrażenie, że ludzie myślą sobie “na pewno jest beznadziejna, nie miała z kim pójść do kina”, a każdy kolejny był naprawdę super. Czułam się wręcz dumna z tego, że idę sama. I wtedy miałam wrażenie, że oni wszyscy sobie myślą “ale jest fajna; miała odwagę pójść sama, nie przejmuje się, co ktoś pomyśli”. Często dajemy sygnał światu jacy jesteśmy. Ale często też wkręcamy sobie; wkładamy im w głowy myśli, które się nawet nie pojawiły. Kiedy czujesz się brzydki, gruby, niewyjściowy, a ktoś na Ciebie spojrzy, peszysz się myśląc, że patrzy z pewnością dlatego, że wyglądasz beznadziejnie. Za to kiedy się odstawisz i ktoś spojrzy, to dlatego, że dobrze wyglądasz. A gdyby tak przestawić swoje myślenie i niezależnie od tego jak się czujesz mieć wrażenie, że patrzą na Ciebie, dlatego, że odkryli coś interesującego w Twojej osobie..? Fajnie co..? Spróbujesz?

Inspiruj.


 Z podekscytowania spać nie mogę. Wszystko przez pielęgniarkę, która już z rana sypneła mi komplementem “po przeszczepie, a taka piękna taka radosna, szczęśliwa; powinna pani historia tu ze zdjęciem na korytarzu zawisnąć”. I znów plus sto do działania!
Zaczynam zastanawiać się czy połechtała bardziej moją próżność mówiąc o urodzie czy zadowoliła moje wnętrze zauważając rażące szczęście..
Tak czy inaczej milo by było gdyby ktoś krocząc przez korytarz dwa dni po operacji przeczytał historię takiej Mariposy i dostał powera jak ja teraz. I fajnie byłoby żyć z taką świadomością, że pomogłam komuś uwierzyć, że można normlanie żyć. Pracować. Znaleźć Miłość. Prawdziwą. Pomimo braku wiary w siebie i w Nią.
“Proszę zobaczyć panie doktorze, jaka dziewczyna. 7 lat temu tu miała operacje”-powiedziała pielęgniarka z taka dumą w głosie jakbym była jej córką.
Dodałam “i to nawet pan mnie operował. Całkiem dobrze to panu wyszło”. Lubię sobie pożartować z lekarzami. Większość ludzi uważa lekarzy za bóstwa, nadludzi.
Ja owszem, wiele im zawdzięczam i nie odejmuje profesjonalizmu, wiedzy, całego ogromu zaangażowania, ale to też ludzie.
Dlaczego miałabym nie zapytać go o to, co mnie interesuje, tym bardziej jeśli związane jest to z moim zdrowiem i życiem..?
Niejednokrotnie mówiłam dziewczynom na sali “przecież chciałaś o to zapytać, czemu nie zrobiłaś tego?”
“Aaa bo sie wstydziłam”
“Wstydziłaś się czego?”
“Ze wyjdę na głupią”
“Dlaczego miałabyś wyjść na głupią zadając pytanie, które spędza ci sen z powiek?”
“A sama nie wiem, nie ważne”.
Nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy nie są w stanie walczyć o siebie, kochać siebie na tyle, by opiekować się swoim ciałem i wnętrzem. Którzy nie dbają o swój komfort psychiczny w obawie, że powiedzą coś złego.
A gdyby to pytanie było najbardziej durne na świecie to co sie stanie? Czy ktoś zabierze ci za to rodzinę? Oszpeci twarz?
Myślisz, że ktoś je zapamięta i będzie powtarzał swoim dzieciom i wnukom? Z jednej strony nie bierzesz siebie pod uwagę na tyle poważnie, by zadać istotne pytanie, a z drugiej uważasz, że jesteś aż tak ważna, że zostanie ono uznane za godne przekazania go dalej..?
Ja zawsze pytam. I nie obchodzi mnie co ktoś sobie pomyśli. Zadaje tyle pytań ile tylko przyjdzie mi do głowy. Oczywistych, trudnych, czasem durnych na pewno. Wtedy to lekarz stoi w krzyżowym ogniu pytań, ale zawsze ma obowiązek ci na nie odpowiedzieć. Nawet jak tej odpowiedzi nie ma.
Może to głupie, ale bardzo lubię też pokazywać im, że nie mają racji, bądź ucierać nosa, gdy widzę, że jestem traktowana przedmiotowo.
Nie mówię tutaj o wielkich specjalistach, chirurgach i innych cenionych przeze mnie doktorów. Mowa o (także nie wszystkich) lekarzynach w służbie zdrowia, na pogotowiu czy w przychodniach. Czasem mam wrażenie, że wiem więcej od nich. Jako, że mój kierunek należy do gałęzi medycznej, a i sama zawsze też mocno interesowałam się ludzkim ciałem, wiem dużo.
“Proszę wpisać alordoza szyjna”- mówię do jednej z nich przy wypełnianiu wniosku o ustalenie grupy niepełnosprawności (wyobraźcie sobie, że taką posiadam;) i to nie żadna kombinowana).
Katem oka sprawdzam, nieufna, co ta blondyneczka o pustym spojrzeniu pisze i oczom nie wierzę.
“Lordoza szyjna”. Ręce opadają.
“Prosze pani- lordoze ma każdy, ja mam alordoze, co oznacza jej zniesienie. To wniosek w którym wypisuje się uszkodzenia i wady ciała, a nie opisuje anatomię”.
Musiało być jej niesamowicie wstyd..

Czasem brak mi wiary w ludzi, w których wierzyć powinniśmy..